Virus
No cuż, skończyłem to krótkie opowiadanie. Nie patrzyłem zbytnio na orty i literówki, bo już późno jest. To moja pierwsza praca, więc powiedzcie, co muszę zmienić odnośnie stylu pisania itp. Nie wiem, czy czegoś nie poprzestawiałem bo zmęczony jestem.
Virus
Otworzyłem oczy. Znajdowałem się w całkowicie pustym pokoju, oświetlonym przez... zaraz, pomieszczenie było zamknięte, w środku nie było żadnej lampki, a jasność bijąca ze wsząd nie miała źródła! O czym ja do cholery myślę- powiedziałem na głos- nie wiem nawet gdzie jestem, a... kim ja jestem?! Boże, moja głowa, co się tu dzieje?! Zacząłem panikować, biec do drzwi, ale im bardziej starałem sie do nich dotrzeć, tym bardziej oddalały się ode mnie! Odwróciłem się, za mną także były drzwi, te jednak nie uciekały ode mnie. W mojej głowie była zupełna pustka, ani śladu żywej duszy, która wyjaśniłaby mi, o co tu chodzi! Już chciałem pociągnąć za klamkę, gdy nagle zorientowałem się, że... trzymam w ręku pistolet, w magazynku była jedna kula. Broń z jedną kulą w magazynku... jestem samobójcą?! Zbyt wiele to dla mnie jak na taki okres czasu! Chciałem odłożyć broń i iść dalej, ale z jakiejś przyczyny nie mogłem zdobyć się na to, by ję wypuścić. Przecież to tylko przedmiot, co się ze mną dzieje! Wiem co się dzieje. TEN PISTOLET JEST ZROŚNIĘTY Z MOJĄ RĘKĄ!!! Co to ma być?!?!? Szybko nacisnąłem klamkę i wszedłem do drugiego pomieszczenia. Gdy tylko zamknąłem drzwi za sobą, te znikły. A JA SPADAŁEM W DÓŁ, W BEZKRESNĄ PRZEPAŚĆ! Po około minucie "lotu" uderzyłem o posadzkę. Nie zdziwiłem się nawet, że w ogóle nie odczułem bólu. Byłem zajęty czmś innym- odgłosem kroków. Kroki nadchodziły jakby ze wszystkich stron, a że panowała kompletna ciemność, nie wiedziałem czy dzieje się to naprawdę, czy to tylko odgłosy w mojej głowie. Moja głowa! Kroki stawał się coraz głośniejsze. Poczułem, że odchodzę od zmysłów, zacząłem strzelać we wszystkich kierunkach (a w magazynku nadal miałem jedną kulę)! Po kilku strzałach trafiłem chyba w coś lub kogoś, odgłos kroków ustąpił. Po chwili opanowałem się. Zamarłem. Prawdopodobnie właśnie zabiłem kogoś, kto mógł udzilić mi odpowiedzi, co się tu dzieje. Próbowałem tłumaczyć sobie, że nie wiedziałem, kto, lub też co się do mnie zbliża, nic to nie dało. Ja właśnie zabiłem! Chciałem jeszcze podejść do źródła kroków, lecz nadal nie mogłem go ustalić. Brocząc w ciemnościach, szczęśliwie udało mi się natrafić na- prawdopodobnie- włącznik światła. A jeśli było to coś zupełnie innego? Nie miałem jednak za dużego wyboru, wcisnąłem przycisk. Nagle znalazłem się zupełnie gdzie indziej, w zupełnie białym pomiszczeniu, wcześniejsze wydarzenia wydawały się snem. Moje oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do nagłej zmiany jasności, wszystko było strzasznie rozmazane. Usłyszałem strzępki rozmowy:
-... szans. Niech... --- podpisze ---dę... --... e-------ę... To k-----... -------- ----- -- --- ------.
- Nie, poczekamy. To - ----- mój ----------
- Ale...
- ...!
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie mogę się ruszyć, ani nawet poruszać gałkami ocznymi. Moje oczy nadal nie przystosowały się do otoczenia, a obraz znów stawał się ciemny, wszystko nagle zniknęło. Obudziłem się przy ścianie z włącznikiem i nie wiedziałem już, czy teraz właśnię śnię, czy to przed chwilą śniłem o białym pokoju... teraz nie miało to znaczenia. Tym razem pomieszczenie to nie było już całkiem ciemne, znów jednak nie mogłem znaleźć zapalonnej lampki czy świeczki. Rozejrzałem się. Ta sala także była pusta, ściany w niej były całkiem czarne, posadzka czarno- biała. A więc to tutaj spadłem... przerwałem rozmyślanie, przypomniałem sobie że gdzieś tutaj... powinno leżeć... ciało... kogoś, w kogo trafiłem. Po chwili zauważyłem stróżkę krwi. Muszę przekonać się, kto tam leży, być może mój grzech da się usprawiedliwić! Podążyłem więc z tą czerwonoą smugą... mimo że wydawało mi się wtedy, że kroki były blisko, musiałem przejść jakieś 50 metrów! A krew nadał ciekła... Uszedłem jeszcze 10 kroków, zobaczyłem. Gdy tylko to zobaczyłem, pożałowałem swojej decyzli. Na podłodze leżała mała dziwczynka w fioletowej sukience. Dziurawej od kuli.. z wątłego ciałka nadal nieprzerwanie lała się krew, cała podłoga była we krwi!! Kula... cały zostawała mi jedna, czy ona czeka na prawowitego właściciela!?!?! Co ja zrobiłem?! Co teraz mam zrobić?! Wszędzie, gdzie tylko idę krew! Została mi jedna kula... przyłożyłem pistolet do głowy. Co to za świat? Nacisnąłem spust...
Otworzyłem oczy. Znajdowałem się w całkowicie pustym pokoju, oświetlonym przez... co się stało? Pamiętam... Dotknąłem głowy- dziury nie ma! Ale magazynku nie ma kuli! Dlaczego ja żyję... Nie dość, że nie mogę znaleźć wyjaścia z tego... czegoś to jeszcze gdy próbuje się zabić... ten pokój nie był już całkowicie pusty. Znajdował się w nim obraz... małej dziewczynki... czemu cały czas wydaje mi się ona znajoma? Przed zanikiem pamięci gdzieś już ją widziałem. Zmieniło się coś jeszcze- pojawiły się kolejne drzwi. Bez namysłu przeszedłem przez nie, nie mogłem patrzeć już na ten obraz... następny pokój był wypełniony po brzegi bronią białą... W oddali kogoś widać! Za zakapturzoną postacią biegnie ktoś jeszcze, trzyma w ręku topór. Odruchowo wyciągnąłem rękę- czy zbijanie przychodzi tak łatwo? No tak, nie miałem już amunicji. Nie będę przecież przyglądał się, jak ktoś zostaje przepoławiany toporem! Chwyciłem za jeden z mieczy wiszących przy ścianie i pobiegłem w ich stronę. Postać z toporem zatrzymała się. Był to zwykły człowiek.
- Co ty wyprawiasz?- spytałem. Nie dostałem odpowiedzi. Nie mogłem dostać. Bo to nie był zwykły człowiek. Nie miał ust! Musiałem go zabić, gonił niewinną osobę! Gdy jednak zaatakowałem, zauważyłem, że raczej broni się on tylko przede mną. Nie miałem jednak szans go pokonać. Zakapturzona postać tymczasem przepadła bez śladu. Wiedziałem, że nie pokonam tego... czegoś, zacząłem uciekać. Biegłem spowrotem. Którędy droga powrotna?! Setki drzwi, każde prowadzą gdzie indziej... Schowałem się za jednymi z nich, zatrzasnąłem zamek Ufff... obróciłem się, by zobaczyć, co znajduje się w tym pokoju. Kostnica. Na stole ktoś leży. Kobieta. Podszedłem pchany niezdrową ciekawością. Oczy nie zamknięte, ale zamiast nich... ekrany? Nachyliłem się, by zobaczyć wyświetlany na nich obraz. Przedstawiał on tę samą kobietę którą- prawdopodobniej jej mąż- zadźgał nożem. Tylko czemu twarz tego mężczyzny jest rozmazana? To stało się nagle. Ręka martwej kobiety jakby pociągana za sznurki zacisnęła mi się na gardle, usta wykrzyczały: jak mogłeś?!?!?! Ciąłem na ślepo. Po kilku ciosach padła z powrotem na stół. Właśnie zdałem sobie sprawę, że trafiłem dokładnie w te miejsca, gdzie miała już rany. Film ponownie się wyświetlił, tym razem jednak twarz nożownika nie była już rozmazana. Więcej, była bardzo znajoma! Tylko skąd... wiem, tak samo wyglądał człowiek z toporem... Pokój nie wiadomo dlaczego zaczął się topić, zostało tylko ciało, a za ścianami znajdowało się większe pomieszczenie... całe pokryte lustrami. Kiedy ja się ostatnio przegl-- Właśnie, nie wiem przecież nawet jak wyglądam! Spojrzałem przed siebie- oprócz broni zamiast dłoni nie było we mnie niczego podejrzanego... niczego... Spojrzałem jeszcze raz na siebie, znów podszedłem do ekranów... twarz mężczyzny z nożem była identyczna, może nie w 100 procentach... człowieka z toporem także... o co tu chodzi, klony?! Do jednego z luster przywieszony był obraz Roentgenowski, najprawdopodobniej właśnie tej kobiety. W głowie widać wyraźnie było pocisk. Kilka następnych zdjęć pokazywało go w zbliżeniu. Wyglądał na nieużywany nabój... a koło ciała leżał skalpel.
- Co to za gra, kurwa... chyba nie chcecie mi powiedzieć, że ja mam... to...- bełkotałem do siebie. Wiedziałem, że bez gnata nie przeżyję. Stłukłem jeden z ekranów, w tym samym momencie poczułem się jak gdy ktoś wbił w moje oczy rozżarzone ostrze! Ból był nie do zniesienia! Po chwili nagle ustąpił, jednak coś było nie tak. Dotknąłem miejsca, w którym jeszcze przed chwilą czułem szpikulec.. moje oko... gdzie są moje oczy! Czemu... widzę z innej perspektywy? Widziałem teraz siebie z ekranami zamiast oczu, moje oczy zaś, znajdowały się... znajdowały się... nie wytrzymałem, ponownie rozbiłem szkło. Wszystko wróciło na swoje miejsce... Nie dotknę już nawet tej kobiety! Uciekłem stamtąd jak najszybciej, wszedłem do kolejnej sali. Znowu to miejsce? na ścianie wisiał następny obraz. Był on zawieszony na skos od pierwszego- na górze po prawo. Przyjrzałem się ścianie, zobaczyłem odciśnięty ślad ramy trzeciego obrazu. A więc to nieuniknione? Zabiję kolejną osobę... zaraz, odciśniętych śladów nie ma już więcej, ta będzie ostatnia? Może wtedy dowiem się o co tu chodzi... ruszyłem do kolejnych drzwi.
Ten pokój także wypełniony był lustrami. Setką luster. Przypominał on bardziej korytarz. Podłoga składała się z płytek, na każdej napisany inny numer, od podwójnego zera i zera do 36-u. A tuż koło mnie tabliczka, na niej także wypisane cyfry 1,4,8,10,11... Chyba nie mam tego wszystkiego zapamiętać?! I co będzi, jak stanę na płytce o niewłaściwym numerze? Zaraz, 1,4,6,10,11,15,19,21,24,28,30,32,36... 1,4,6,10,11,15,19,21,24,28,30,32,36... 1,4,6,10,11,15,19,21,24,28,30,32,36... chyba umiem... muszę przecież tam dojść. Dobra, 1. Teraz 4, 6, 10, 12... Usłyszałem krzyk. Skąd, niczego tu nie ma... Spojrzałem na sufit. W pierwszej chwili myślałem, że też cały jest w lustrach, ale był przeszklony. A nad szkłem, w miejscu którym stałem... myślałem, że zwymiotuję. nade mną wisiała... 1/2 człowieka... Przekrojona... idealnie pionowo... przez jeden mój błąd... kto się ze mną tak bawi! Spanikowałem, pobiegłem prosto przed siebie. Kolejny krzyk, pisk! Zatkałem uszy, ale tego nie dało się nie słyszeć!!!
- Boże, to nie jest śmieszne, co ty robisz! - po raz kolejny gdy działo się coś takiego, On milczy.
Doszedłem do końca korytarza, cały sufit tonął we krwi... to nie była moja wina! Na końcu kolejne drzwi. Iść dalej? jeśli się cofnę, to znowu kto zginie... A i tak pezyszedłem tutaj by zabić kogoś z trzeciego obrazu. Muszę.
Przeszedłem do następnego pomieszczenia. To było inne niż wszystkie, zamiast czerni, bieli i różnych odcieni szarości ciemny, podchodzący pod fiolet róż. A przede mną stała dziewczyna, w moim wieku. Stanąłem jak wryty. To ta sama osoba uciekała przed topornikiem.
- Kim jesteś?- Spytałem
Nie odpowiedziała. Zamiast tego wyciągnęła RĘKĘ, NA KTÓREJ MIAŁA WYSZYTY RÓŻOWĄ NICIĄ napis: Katherina.
To imię było mi znajome... . Wreszcie ktoś, z kim będę mógł porozmawiać! Poza tym, była... no... bardzo ładna.
- Co tu robisz?- spytała mnie.
Właśnie wtedy przypomniałem sobie po co tu jestem. Nie chcę, nie mogę! To nie jest takie proste! Może gdybym miał amunicję, tak, to byłoby prostrze! A ja miałem tylko skalpel...
- Ja... zgubiłem się- nie wiedziałem co jej powiedzieć, nie wiedziałem co mam zrobić! Ale ni chcę już tu dłużej zostać...
- To dość dziwne, zgubić się u siebie.
Co ona miała na myśli?!
- Przepraszam!- zamknąłem oczy, pchnąłem. Zamiast krwi zaczęła tryskać czarna maź. Źrenice rozszerzyły się, zgasły. Jestem przeklęty. Ona w niczym nie zawiniła! Jedno po drugim zabijam kogoś, kto nawet pewnie nie był w to zamieszany! Biegłem do pokoju z obrazami nie zważając już na krzyki. Pierwsze drzwi, kolejne, jestem. Spojrzałem na ścianę. To co teraz zobaczeł było najgorsze ze wszystkich rzeczy, jakie widziałem. Obraz... się nie pojawił! TO NIE TA OSOBA!!! To była zwykła dziewczyna! Dziewczynka, martwa kobieta, te chociaż nie umarły nadaremne! Jedyny towarzysz, pierwszy prawdziwy towarzysz, z którym mogłem porozmawiać nie żyje! Kolejne drzwi?
Ja... nie wytrzymam tutaj dłużej!
Mimo że straciłem poczucie czasu, doskonale zdawałem sobie sprawę, że od dawna nie jadłem. Mimo tego nie byłem głodny. Nie wiem nawet, czy to stres odebrał mi apetyt, czy też tutaj po prostu nie robię się głodny. Kolejne drzwi. Długo już nad tym się zastanawiałem, wydawałoby się, że mijają wieczności. Czas nie płynął. Kolejne drzwi... decyzja, miałem na nią tyle czasu. Gdybym mógł chociaż umrzeć... a została mi tylko droga, droga przez kolejne drzwi.
Ten pokój nie wyróżniał się niczym. Był to kolejny, zwykły i pusty pokój. Pusty? Po raz pierwszy od dawna uśmiechnąłem się z powodu "zawartości"! Stała tam ta sama dziewczyna, którą zabiłem... lub nie zabiłem? Nie zaprzątało mi to teraz głowy! Ale co ja mam jej powiedzieć?
- Kim jesteś?- uprzedziła mnie. Nie pamięta? Los się do mnie uśmiechnął? Przypomniałem sobie jej słowa z tamtego pokoju: "To dość dziwne, zgubić się u siebie".
- Jestem... gospodarzem tego...- przecież nawet nie wiem, co to jest!
- Ach, no tak.- nie musiałem kończyć, chyba sobie przypomniała.
- Co tu robisz?- Nawet nie za bardzo mnie to obchodziło, ale wreszcie mogłem z kimś porozmawiać.
- Ja... uciekam.
- Przed kim?
Nie odpowiedziała. Mimo to byłem szczęśliwy. Znalazłem kogoś, nie będę sam! Po chwili milczenia odezwała się.
- Proszę, daj mi ten skalpel.
Zbladłem. A jeśli to ja niedługo usłyszę "przepraszam"?
- Po co Ci on?
- Chcą... mnie zabić. Proszę nie daj im mnie zabić! Ty musisz go zabić!
Czułem, że jest w podobnym położeniu, co ja.
- Kogo?
Nie odpowiedziała, po prostu złapała mnie za rękę i pobiegliśmy do kolejnego pokoju. Kim jesteś, Katherino?
Szliśmy długą drogę, w pewnym momencie się zatrzymała.
- Nie mogę iść dalej, oni mnie zabiją.
Jacy oni? I skąd pewność, że mnie też nie?
- Ciebie nie zabiją.- odpowiedziała, jak gdyby czytała w moich myślach. Może czytała? Niech ktoś wyjaśni o co tu chodzi!
- Idź już, proszę.
Poszedłem. Nie wiem nawet dlaczego robie to dla niej, czemu tak na niej mi zależy. Szedłem długim korytarzem. Nagle zauważyłem takiego samego człowieka z toporem, koło niego kilku innych. Nie zaatakowali mnie... ostatnim razem jeden z nich także tylko się bronił. Minąłem ich bez problemu, za nimi stał ktoś jeszcze. Czemu po tych męczarniach wszystko idzie tak łatwo?!
Czuję, że to jego poprosiła zabić. podszedłem bliżej. Przede mną stanął... Ja! Miałem mętlik w głowie, ten człowiek wyglądał tak samo jak ja! Nie chciałem nawet się nad tym zastanawiać, to właśnie przez niego tutaj wylądowałem! On ścigał Katherinę! Mój klan nie zdąrzył nic powiedzieć, osunął się na ziemię. W tym momencie topornicy ropłynęli się, nie został nikt prócz niej.
- Dziękuję Ci.- przytuliła mnie. Już od dawna nie byłem tak szczęśliwy!
Nagle.. poczułem ból. W całym ciele! Coś... coś było nie tak!
- Co... co się dzieje?!- wykrzutsiłem. Z całego mojego ciała tryskała krew. A ona... tylko uśmiechnęła się. Przed oczyma przeleciało mi kilka scen obrazów biały pokój... i pokój do którego zawsze wracałem. Pojawiło się w nim... coś nowego. Na lewo od... obrazu kobiety... lustro. Spojrzałem w nie. Nareszcie... zrozumiałem, już wiem. Ale było już za późno. Robiło się coraz ciemniej...
Szpital, odział intensywnej terapii ( biała sala)
- Zgon nastąpił na ranem, o 5:36.
- Rozumiem. Eh, miał pan racje. Jaka jest przyczyna śmierci?
- Najprawdopodobniej jakiś wirus, z tego co wiemy świetnie się maskuje...
- Tyle mi pan mówił. Jak atakuje?
- Na pana miejscu nie chciałoby mi się pytać o coś takiego.
- Nie był mi zbyt bliski...
- To pański brat!
- Nie był dobrym człowiekiem. Co to dokładnie za wirus?
- Nie wiemy. To coś zupełnie nowego. Mogę tylko panu powiedzieć, że nakłania jedną z półkul muzgu do walki z drugą, sam udaje przyjazne komórki. Wiem, że może to niestosowne pytać pana o to w takiej chwili... ten wirus nie ma jeszcze nazwy, a pan...
- Rozumiem. Pamiętam, jak mój brat wspominał mi o swojej kochance, to właśnie przez nią zadźgał nożem swoją żonę i zastrzelił córkę...
- Słyszałem. Ale co to ma do rzeczy?
- No cóż, pomyślałem, że nazwa wirusa mógłaby pochodzić od jej imienia...
- To nie jest śmieszne!
- Mówię całkiem poważnie... tylka jak ona miała na imię? Chyba... Katherina...
<<< sory, ale nie musicie mnie śledzić
Saké! Saké! Saké!