ŻYWOTUrodzony został 20 stycznia 1706r w państwie Hanover (dzisiejsze Niemcy północne) jako najmłodszy z rodziny królewskiej, syn
Jerzego Ludwika oraz
Zofii Doroty z Celle. Miał on dwójkę rodzeństwa:
Jerzego Augustusa, impulsywnego, samochwalczego i bezwstydnego ale szczerego brata, który często bawił się z nim, opowiadał mu historie o polowaniach, flirtach oraz w chwilach lenistwa uczył go gry w szachy, oraz siostrę - dystyngowaną i mądrą
Zofię Dorotę Jr., która wraz z matką uczyła go etykiety, podstaw języka angielskiego oraz pokazywała piękno świata. O ile zarówno siostra jak i brat kochali małego Fryderyka, tak za sobą wybitnie nie przepadali, atakując siebie od odpowiednio: kłamliwego wieprza bez manier oraz rozwiązłej, tchórzliwej ladacznicy. A sytuacja miała się dopiero skomplikować gdy ojciec za namową rodziny niechętnie zgodził się przejąć należny dynastii tron Wielkiej Brytanii...
W wieku 8 lat wyjechał z królewskiego pałacu Herrenhausen zamieszkać ze świeżo koronowanym jako Jerzy I ojcem oraz bratem na wyspy Brytyjskie, żegnając tym samym dom i ukochaną siostrę. Nowy król jednak nie był urodzonym władcą, a jego relacje z żoną były okropne - trzymał biedaczkę zamkniętą w zamku niedaleko rodzinnego Celle, a sam miał wolną rękę do kochanek pod pretekstem rozwodu. Ociężały, leniwy monarcha nie próbował nawet nauczyć się angielskiego, przez co stopniowo odsuwany był od władzy, do tego wdał się w koalicję przeciw hiszpanom. Wiadome było, że jego rządy mogą być krótkie, a ustawa o następstwie tronu przewidywała że pierwszy w kolejce jest brat Fryderyka, a potem on sam (córki były zawsze ostatnie).
Jednak sprawujący za niekompetencji króla faktyczną władzę premier
Robert Walpole miał inne plany. Najstarszy brat tak jak i ojciec był w jego mniemaniu ostatnimi osobami godnymi tronu. Preferując już nawet dziecko na tronie niż głupców, Robert na zmianę udawał sojusznika króla jak i księcia, mając nadzieję ich skłócić i namówić króla by "przypadkiem" pozbył się syna. W ten sposób sam byłby też niekontrolowany.
Jednak książe Jerzy Augustus przypadkiem dowiedział się o jego planach i pod presją czasu i groźbą utraty życia postanowił działać za wszelką cenę... Pewnego dnia powiedział małemu Fryderykowi Edwardowi, że zna sposób by poprawić relacje ojca i matki - "jeżeli wyjedziesz po kryjomu z powrotem do Hanover, ojciec na pewno dojrzy jak głupi był" - powiedział mu kryjąc go po ciemku w metalowej skrzyni z dziwnymi wzorami, w której rzekomo miał zostać odtransportowany dyliżansem do Hanover. Niestety, w momencie zamykania tajemincza skrzynia okazała się być żelazną dziewicą, a mały książe, do końca przekonany o szczerości brata, bezboleśnie oddał ducha błyskawicznie zmiażdzony i przeszyty pod naporem ostrego metalu...
...
...
Gdy już odzyskał przytomność, dookoła nie było nikogo, a on sam obolały wyszedł w stronę światła. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył w ciemnej izbie poza kompletną pustką była szachownica i metalowe pionki, dokładnie te same którymi grał w wolnych chwilach z ukochanym starszym bratem, teraz przykryte kurzem. Przez głowę przeszła mu myśl, że plan brata się nie udał: "A co jeśli ojciec się dowiedział? Co jeżeli Jerzy już poniósł karę, a ja zostanę ukarany za współudział? A może, och może wziął całą winę na siebie?" - przerażony omal nie rozpłakał się na myśl że już nie zobaczy brata.
Gdy jednak dotarło do niego że poczuł dziwny zapach i odruchowo odwrócił głowę by zobaczyć czy nikt go w tej sytuacji nie widzi, jego oczom ukazał się koszmar - w "skrzyni" z której przed chwilą wyszedł, niczym w jakimś lustrze ujrzał własną twarz... roztrzaskaną od oczodołów w dół, całą pokrytą krwią i mózgiem, a pod nią mięso które niegdyś było jego ciałem, miejscami podchodzące już zgnilizną. Wydał on przeraźliwy wrzask, po ucichnięciu którego dotarło do niego że nie ma już go na tym świecie...
Normalnie w momencie takiego uświadomienia powinien on wraz z iluzją życia stracić cielesną formę i z
ducha stać się bezcielesnym
fantomem, któremu nie pozostało nic innego jak oczekiwać na jego kolej na osąd najbliższej instancji zarządzającej zaświatami (uczono go, że miał to być Jezus Chrystus). Stało się jednak inaczej - gdy myśl o jego śmierci i straszliwy obraz na dobre zadomowiły się już w jego świadomości, powoli zaczęły ustępować innym, nie mniej palącym myślom - "Gdzie jest brat? Co z ojcem, matką, siostrą? Czemu to się stało i czy jeszcze kogokolwiek zobaczę?"
Pytania wypełniły jego umysł i sprawiły, że niczego innego nie pragnął ponad poznanie odpowiedzi. I tak oto jego myśli związały go z tym światem, a konkretnie z przedmiotem - chwyciwszy się mentalnie jedynej wskazówki jaka mu pozostała - pionków i szachownicy, przeistoczył się w
poltergeista - fantoma umiejącego zmaterializować cielesne ciało i za pomocą telekinezy manipulować obiektami.
WĘDRÓWKAChwyciwszy pamiątkę po bracie w nowo powstałe dłonie, z bólem serca zdecydował że sam dojdzie do prawdy. Jednak rozglądając się po pałacu królewskim nie poznał ani jednej osoby - wszyscy pomarli od tamtego czasu, a on sam swoją "samoistnie lewitującą" szachownicą wystraszył wpół na śmierć po drodze parę pokojówek i przypadkiem stworzył legendę... Nie pojmując co się wokół niego dzieje doszedł do logicznego wniosku że musiał zajść jakiś spisek i że jego brat i ojciec na pewno zostali stąd wygnani, może nawet przez niewinny plan jego i brata... Jedyne wyjście to powrót do rodzinnego Hanover i spotkanie z siostrzyczką. W końcu jej to obiecał...
Wędrował długo w kierunku mniej-więcej wschodnim po drogach które ledwie pamiętał i mglistych wskazówkach terenowych. Mijał łąki, lasy, ludzi, rzeki, dyliżanse, aż w końcu dotarł do kanału oddzielającego Brytanię od kontynentu. Z początku przerażony że spadnie i utonie, wreszcie zebrał w sobie odwagę i przelewitował nad nim na suchy ląd, utwierdzając swoją determinację. Teraz nic nie mogło go zatrzymać. Szedł i szedł dalej, mijając kolejne pola, jeziora czy wiatraki. Nie będąc związany na stałe ludzkim ciałem nie odczuwał potrzeb fizycznych takich jak głód czy sen, a jako duch miał znacznie inne poczucie czasu - długie lata potrafiły go minąć niemal niezauważenie. Mijając olbrzymie równiny, piaski i stepy nie zdawał sobie sprawy że dawno minął swój cel. Czasem, gdy nachodziła go ochota na podziwianie natury zatrzymywał się i materializował, czasem zaczepiał losowych przechodniów, z których niektórzy nawet zgodzili się rozegrać partię szachów z tym "malutkim, dziwnie ubranym niemową".
Wszystko to trwało do czasu gdy ujrzał
dziwne, orientalne budynki i ludzi z szalonym językiem, zwyczajami i ubiorem. Zagubiony, długie lata spędził na terenie dzisiejszych Chin, szukając kierunku w którym miałby teraz podążać. Natrafiwszy w końcu na kolejne morze zdecydował że to jego jedyny trop - jeżeli po drugiej stronie urzy więcej tych dziwów, po prostu zawróci. I tak oto natrafił on na kolejną, podobnie dziwną i obcą krainę, nie wiedząc że zawitał do pofeudalnej Japonii...
Po kilku latach nieco zrezygnowany zdecydował się powrócić i zmienić kurs... jednak wędrując powoli zaczęło do niego docierać, że nie wie jak wrócić. Próbował różnych kierunków, ale cały czas miał przed oczyma te same dziwne krajobrazy, które po jakimś czasie wydawały się powtarzać... Te same góry, lasy, budynki, a co jeszcze dziwniejsze, duchy podobne do niego, które do tej pory były rzadkością i z którymi niemal nie rozmawiał ze względu na barierę językową nagle pojawiały się wszędzie, a pomiędzy nimi postacie niby podobne do ludzi ale jakieś dziwne, odmienne i nie do końca ludzkie. Gdzie on u licha się znalazł?
GENSOKYOFryderyk nie wiedział że zawitał do miejsca, w którym takie dziwa są normalnościa - krainy zwanej Gensokyo, i to w czasie gdy odgradzana była Wielką Barierą Hakurei od Świata Zewnętrznego w 1885r. Nie miał pojęcia w jaki sposób może zawrócić i wyruszyć z powrotem na zachód, do tego mnożyło się wokół niego istot zainteresowanych nim, a nie mówiących ani po angielsku ani po niemiecku. Zdezorientowany, zrezygnowany i odrobinę wystraszony obrotem spraw unikał kontaktu ze spotkanymi istotami, po cichu obserwując jak wiedzie się tam żywot.
Jednak takie życie mimo swojego uroku napełniało go smutkiem, gdyż wyraźnie czuł że do nikogo tam nie pasuje. Do czasu gdy napotkał na trzymającą się razem drużynę kilkunastu duchów w mundurach... która ku jemu zaskoczeniu posługiwała się znajomym językiem! Zapytawszy łamaną angielszczyzną dowiedział się, że służyli oni w Marynarce Wojennej Stanów Zjednoczonych, którą wtedy dowodził Matthew Perry. 30 lat temu wymusili nawiązanie kontaktów zagranicznych przez Japonię, lecz odsetek floty pomarł ze względu na tamtejsze choroby i faunę.
Oczywiście nikt z nich nie chciał mu uwierzyć gdy przedstawił się jako książę Wielkiej Brytanii, w dodatku sprzed prawie 200 lat. Dowiedział się, że pochodzą z nowego państwa, które Brytania utraciła właśnie przez dynastię Hanoverów, ale też że mimo wszystko jest teraz wielkim imperium. Teraz jednak znaleźli się na odgrodzonym terenie, wypełnionym niemal po brzegi róźnej maści lokalnych straszydeł. Nauczył się od nich podstawowego japońskiego, który przez ten czas zdążyli sobie przyswoić, dowiedział się mniej więcej które rasy tam rządzą, gdzie jest ludzka osada, jak ważna jest Świątynia Hakurei oraz tamtejsze zwyczaje, które na własnej skórze poznali. Ten zaś umilał im czas opowieściami z dworu angielskiego w które prawie uwierzyli oraz graniem z nimi w szachy.
Prawdziwy przełom nastąpił wówczas, gdy mieli oni okazję obejrzeć na własne oczy kilka walk w danmaku - magicznych starć rozgrywanych dla rozrywki. Gdy młodzieniec ujrzał ich potencjał strategiczny, dynamikę i to jak poważnie były traktowane przez mieszkańców, zasmucił się że niewiele osób poza jego przyjaciółmi zna zachodnie szachy. Pchany chęcią rozegrania chociaż jednej walki danmaku, jakimś dziwnym instynktem wpadł mu do głowy pomysł - "Muszę wykorzystać to co mam. W końcu w obu grach liczy się wymanewrowanie przeciwnika i uniknięcie jego natarcia. Nie mogą być zbytnio różne.".
I tak okazało się, że jego umiejętności telekinetyczne, których do tej pory wykorzystywał bardzo rzadko i niemal wyłącznie do noszenia szachownicy wystarczą aby nadać metalowym figurom status pocisków. Łącząc ponadprzeciętną i kumulowaną przez lata wędrówki siłę woli oraz wyobraźnię którą rozwinął przy setkach partii stworzył w umyśle wzorzec szachów dostosowanych do starć danmaku, który potem odtwarzał na polu walki - jako czynność mająca największy wpływ na jego życie, najbardziej symboliczna i najlepiej mu znana, taka gra pozwalała mu wycisnąć ZNACZNIE potężniejszą telekinezę i zakinać figury prawdziwą magią by służyły jako broń do walki - tak długo jak trzymał się tego wzorca.
Początkowo gorzko przegrywał takie starcia, chyba że przeciwnik dawał mu szansę zwycięstwa, ale nawet przegrane walki były przyjemnością dla oka i wywoływały wielkie emocje zarówno w nim jak i w jego przyjaciołach, i stanowiły cudowną alternatywę dla zwykłych szachów. Jednak po kilku latach znów przyszedł czas na zmiany - grupa marynarzy została w końcu jeden po drugim przewieziona przez shinigami na osąd. Jednakże za sprawą nowych doświadczeń Fryderyk nabrał odnowionych chęci do egzystencji - od tamtego czasu minęło ponad sto lat, a on, teraz już za sprawą lat rozmów z youkai i duchami płynnie mówiący po japońsku, nadal szuka sposobności by wdać się w coś interesującego, rozegrać walkę w danmaku, nauczyć kolejną osobę szachów, poobserwować incydent czy poznać nowe osoby, gdyż nawet krótkie znajomości ubogaciły jego życie i wyciągnęły go z marazmu.
Przez odciśnięte na jego duszy jeszcze za życia doświadczenia nadal ma nadzieję ujrzeć rodzinne Hanover, jakimś cudem spotkać ojca, matkę, brata Jerzego i siostrę Zofię, dowiedzieć się jak bardzo skłóceni byli oraz poznać całą historię świetności dynastii, ale uznawszy że stanie się to gdy nadejdzie na to pora, póki co zadomowił się w Gensokyo.