Jak cicho, jak ciemno
Odpowiedź #2 –
Gdy kończyli zwiedzanie znajdującej się na piętrze szkoły, było już prawie po zmroku. W międzyczasie Maciek dowiedział się bardzo wiele o funkcjonowaniu ośrodka i życiu zamieszkujących go dzieci i młodzieży. Na początku Anka pokazała mu znajdujące się na najniższym piętrze sale, w których odbywały się ćwiczenia rehabilitacyjne i ogólnorozwojowe dla najmłodszych i najsłabiej rozwiniętych psychicznie. Tam zazwyczaj przygotowywano ich do nauczenia się porozumiewania z otoczeniem oraz pomagano im przełamywać wynikające z głuchoślepoty bariery, które utrudniały im otworzenie się na świat i kontakt z innymi. Były to głównie pokoje wypełnione zabawkami, które, nieużywane, leżały poukładane pod ścianami. Nastolatka tłumaczyła gościowi, że nauka poprzez zabawę jest najefektywniejsza, a w przypadku maluchów, które nie mają innej możliwości uczenia się czegokolwiek, stanowi pierwszy, najważniejszy krok w ich ogólnym rozwoju. Program nauki pierwszych języków dotykowych poznawanych przez głuchoniewidome dzieci w tym ośrodku prowadzono w oddzielnych pomieszczeniach, pełnych przedmiotów codziennego użytku. Jak poinformowała go czarnowłosa, zanim przejdzie się do prawdziwych alfabetów dotykowych czy też języka migowego, należy najpierw wprowadzić najmłodszych w świat symboli, na których mogłyby się opierać, by zrozumieć otaczającą ich rzeczywistość. Tylko w ten sposób mogły uzyskać punkt odniesienia, by być w stanie wchłonąć bardziej abstrakcyjne treści, których pełnosprawne dzieci uczą się z obserwacji tego, co się wokół nich dzieje za pomocą wzroku i słuchu, a które one muszą poznać dotykiem. Maćkowi wydawało się to bardzo trudnym zadaniem. Gdy podzielił się tym spostrzeżeniem ze swą przewodniczką, zgodziła się z nim.
- Rzadko rozmawiam z maluchami, ale wiem, że większość z nich bardzo mało wie o świecie. Nie znają wielu powszechnych słów i określeń, często też nie chcą ich poznać, wolą zamykać się w sobie. Nasi opiekunowie i nauczyciele starają się, jak mogą, by pomóc im mimo wszystko nauczyć się tego, co jest im potrzebne na co dzień w życiu. To najważniejsza rzecz w początkach ich edukacji.
Po obejrzeniu dokładnie całego parteru poszli na pierwsze piętro. Maciek zauważył, że Anka, wyczuwając laską niezbyt strome schody, od razu złapała się wolną ręką poręczy, puszczając wcześniej dłoń Maćka, którą do tej pory ściskała, by zachować z nim kontakt. To wcześniejsze trzymanie za rękę chłopak początkowo poczytywał za znaczący gest, jednak szybko przekonał się, że dziewczyna chciała w ten sposób po prostu upewnić się, że będą mogli w dowolnej chwili zwrócić na siebie uwagę drugiej strony i przekazać sobie nawzajem swoje słowa. Poza tym domyślił się, że osobie takiej jak ona, dla której jedyne źródło informacji o otaczającym ją świecie stanowił dotyk, był to jedyny sposób na upewnienie się, że cały czas jest przy niej w jasno określonym miejscu. Maciek rozumiał to - sam nie chciałby przecież być utrzymywanym w niewiedzy co do tego, gdzie znajduje się towarzysząca mu osoba. Nagle dziewczyna zatrzymała się na pierwszym stopniu, jakby sobie o nim przypominając.
- Przepraszam, to takie przyzwyczajenie - wyrysowała mu na dłoni, gdy podsunął ją pod wyciągnięty przez nią palec. - Na schodach zawsze trzymamy się poręczy ze względów bezpieczeństwa. Ale skoro jesteś ze mną, raczej nic mi się na nich nie stanie - dodała z uśmiechem.
Wrócili więc do trzymania się za ręce. Gdy wspięli się w końcu na piętro, Anka zaczęła oprowadzać go po salach lekcyjnych. Ponieważ nikt z nich nie korzystał, były zamknięte na klucz, więc najpierw musieli znaleźć najbliższego opiekuna i poprosić o ich otworzenie. Przy okazji mężczyzna, który im w tym pomógł, przywitał się ciepło z Maćkiem, o którego wizycie najwyraźniej faktycznie wiedział już cały ośrodek.
Pomieszczenia, w których w trakcie roku szkolnego odbywały się lekcje, różniły się wyraźnie od klas w jego szkole. Były wyraźnie mniejsze, mieściło się w nich też znacznie mniej ławek i krzeseł, rozstawionych luźno pod trzema ścianami, zostawiając puste miejsce na środku i z tyłu. W ich tylnej części znajdowały się szafy z pomocami naukowymi, którymi zazwyczaj okazywały się książki pisane alfabetem Brajla. Poziom nauczania wszystkich przedmiotów był zróżnicowany dla każdej z trzech szkół, które obejmowała krakowska placówka. Jak Maciek został poinformowany przez czarnowłosą dziewczynę, zajęcia odbywały się w małych grupach, by łatwiej dotrzeć do każdego z uczniów. Każdemu materiał był tłumaczony przez nauczyciela osobno, czasem jednak pracowano w parach, by rozwinąć wśród wychowanków umiejętność pracy zespołowej oraz radzenia sobie z wyznaczonymi zadaniami w miarę możliwości bez ingerencji pedagoga. W tych salach często odbywały się również indywidualne lekcje dla wymagających większej uwagi mniej zdolnych dzieci, lub też takie udostępniane w ramach zajęć dodatkowych, nadprogramowych bądź uzupełniających, dostępnych na życzenie ucznia. Prowadzono więc, na przykład, wykłady wykraczające poza materiał zaplanowany przez program nauczania z konkretnych przedmiotów, bądź też nauki form komunikacji dla młodych ludzi pragnących znać więcej niż jedną. Anka przyznała, że sama chętnie na nie uczęszczała.
- Dzięki nim mogę swobodnie rozmawiać na wiele sposobów. Przydaje się, jeśli spotkam, dajmy na to, ludzi, dla których język migowy jest łatwiejszy w używaniu niż alfabety dotykowe.
- Skoro już o tym mowa - wtrącił Maciek, pchany nagłą ciekawością - jak nazywa się ten, którym posługujesz się do rozmawiania z panią Modrzańską?
- Alfabet Lorma - odpowiedziała. - Jest znacznie szybszy, niż standardowy, doręczny alfabet, w którym z tobą rozmawiam. Dobrze by było, gdybyś go znał, moglibyśmy wtedy znacznie swobodniej się porozumiewać - dodała, uśmiechając się z odrobiną udawanej złośliwości.
- Wygląda na skomplikowany - przyznał.
- Może na pierwszy rzut oka. Ale tak naprawdę jest dość prosty i bardzo praktyczny.
Wciąż nie będąc o tym w pełni przekonany, Maciek rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu, w którym się zatrzymali, zanim dał znak, że mogą iść dalej. W następnej kolejności odwiedzili bibliotekę, która, choć nie imponowała rozmiarem, mieściła dość bogaty księgozbiór. Znamiennym było, że prawie wszystkie tomy zapisano alfabetem Brajla, będącym jedyną alternatywą dla osób głuchoniewidomych pragnących mieć styczność z literaturą. Minęli nieczynny latem sklepik szkolny i dotarli do sali artystycznej. Znajdowały się tam szafy wypełnione głównie dłutami i materiałami rzeźbiarskimi, lecz także przybory rysunkowe... oraz najprawdziwsze pianino.
- Po co wam instrument muzyczny w takim ośrodku? - spytał bez ogródek, przyzwyczajony już trochę do pewnej bezpośredniości i swobody, z którą Anka sama podchodziła do swojej niepełnosprawności, w związku z czym próbował zachowywać się podobnie.
- To dla dzieci, które zachowały resztki słuchu. Zajęcia muzyczne pomagają im w rozwijaniu go, co bywa bardzo pomocne dla tych, którzy mają jeszcze możliwość cokolwiek usłyszeć. Tak samo z przyborami do rysunków, z tym że te są tu z myślą o tych ze słabą zdolnością widzenia. Podobnie jest z komputerami w następnej sali - też pomagają im w stymulacji wzroku.
Zwiedzili jeszcze wspomniany przez nastolatkę pokój komputerowy oraz sąsiadujący z nim gimnastyczny, przekształcony po dobudowaniu hali sportowej w salę taneczną. W ten sposób zobaczyli całe piętro, na którym mieściła się zarówno podstawówka, jak i gimnazjum oraz liceum. Choć zdecydowanie to, co ujrzał tu Maciek, różniło się to od pojęcia szkoły, jakie znał, Anka utrzymywała, że dzięki takiej organizacji klas ich ośrodek jest w stanie zapewnić swoim wychowankom może nie tyle normalną, ale przynajmniej w miarę efektywną edukację.
- Tylko w miejscu takim jak te możemy nauczyć się tego, co jest w życiu potrzebne, i zdobyć jako takie wykształcenie - mówiła, wykreślając wciąż w ten sam żmudny sposób, co wcześniej kolejne litery na dłoni Maćka. Jej słowa wprawiły go w zadumę. Faktycznie, nie wyobrażał sobie, by człowiek głuchoniewidomy mógł normalnie się uczyć czy też w ogóle przetrwać w zwyczajnej szkole, choćby takiej, jak jego liceum. Tu, w murach tego specjalnego ośrodka, zapewniano rezydującym weń dzieciom i młodzieży z tą niepełnosprawnością wszystko, czego jej było potrzeba - od nauki języka, poprzez wspieranie w rozwijaniu swoich zainteresowań, po ciepłe posiłki. Jednak przecież każdy z tutejszych uczniów będzie musiał go prędzej czy później opuścić i pójść w świat, nawet jeśli będzie dalej wspierany przez osoby trzecie. Nie chodziło wszak o to, by już zawsze ludzie ich pokroju byli skazani na życie na czyjś rachunek, przeciwnie - głównym celem placówki, w której mieszkali i uczyli się, było przygotowanie ich do w miarę samodzielnego egzystowania. A z perspektywy Maćka cel ten był tyleż ważny, co trudny. Już cierpiącym na niesprawność jednego ze zmysłów często układało się bardzo ciężko, a co dopiero musiało spotykać ludzi jednocześnie ślepych i głuchych...
Z tych rozmyślań wyrwała go Anka, zatrzymująca się przed schodami na krańcu przeciwległego do tego, z którego zaczęli wędrówkę po piętrze skrzydła budynku. Oprowadzanie tej części placówki dobiegło końca. Wtem spytała, rysując znów litery na jego dłoni:
- Nie jesteś może głodny? Niedługo zaczyna się kolacja, może zejdziemy na dół do stołówki?
- Pewnie - odrzekł krótko, czując, że faktycznie przydałoby się wrzucić coś na ząb. Skierowali się więc ku schodom na parter, a następnie Maciek i jego przewodniczka poszli w stronę dużego, jasnego pomieszczenia, w którym przy kilkudziesięciu stołach siedziało już większość mieszkających w tutejszym internacie wychowanków ośrodka. Anka skierowała się od razu ku środkowi sali, gdzie siedziała samotnie jej wychowawczyni. ,,Skąd ona wiedziała, że tam ją znajdzie? Czy zawsze siada w tym samym miejscu?" - myślał Maciek.
- Witajcie z powrotem - rzekła, gdy zobaczyła ich zbliżających się do okupowanego przez nią stolika. - Jak się udała wycieczka? - spytała młodzieńca, wyciągając swą rękę ku nastolatce, która natychmiast zaczęła coś mówić Modrzańskiej w alfabecie Lorma.
- Bardzo udana, dziękuję - odparł zwięźle chłopak, nie chcąc zakłócać ich konwersacji. Po krótkiej wymianie zdań pomiędzy obiema kobietami starsza z nich zwróciła się znów do niego:
- Widzę, że byliście prawie wszędzie. Ania mówi, że sporo rozmawialiście o ośrodku i o naszych podopiecznych. Mam nadzieję, że udało się jej zaspokoić twoją ciekawość chociaż trochę.
- O tak - Maciek skwapliwie pokiwał głową. - To jest niesamowite. Wszystko jest tu tak starannie dostosowane do najdrobniejszych potrzeb wszystkich żyjących tutaj ludzi. Robi naprawdę spore wrażenie.
- A opowiadała ci coś o jej codziennej rutynie i w ogóle o tym, jak się tu mieszka i spędza czas? - zapytała.
- Cóż... prawdę mówiąc, to niewiele... - urwał, widząc, że jego rozmówczyni natychmiast zaczyna dawać szybkie znaki swojej wychowance. Ta przybrała na twarzy grymas będący mieszanką rozbawienia i zniecierpliwienia i odpowiedziała jej tym samym dotykowym alfabetem.
- Twierdzi, że nadrobi to później - przetłumaczyła. - No cóż, macie jeszcze trochę czasu, będziecie mogli sobie porozmawiać po kolacji. Na razie jednak chyba trzeba będzie zacząć ustawiać się w kolejce. Mógłbyś mi pomóc? - poprosiła, wstając po uprzednim krótkim komunikacie, który przekazała dotykowo siedzącej obok niej dziewczynie. Chłopak również wstał i podążył za nią ku ustawiającej się już przy okienku, gdzie wydawano posiłki, kolejce złożonej z pracowników ośrodka. Po drodze minęli kilku znajomych już Maćkowi ludzi, takich jak spotkanych na zawodach opiekunów, z którymi rozmawiał tamtego pamiętnego, czerwcowego dnia. Przywitali go serdecznie i spytali go o przebieg wizyty, a po krótkiej, wyrażającej satysfakcję z pobytu odpowiedzi, pożegnali go i odeszli w stronę własnych stolików, gdzie czekali ich podopieczni. W końcu Modrzańska zajęła miejsce w kolejce, a chłopak ustawił się tuż za nią. Gdy dostała się pod okienko, zamieniła kilka słów z kobietą, która wyglądała na kucharkę, wskazując przy tym na Maćka. Tamta kiwnęła głową i gdy pani Agata odeszła, trzymając w rękach tacę z podejrzanie dużą ilością porcji, on podszedł do przodu i otrzymał pojedynczy talerz, dymiący kubek herbaty oraz ciepły uśmiech damy zza okienka, życzącej mu smacznego. Podziękował i podążył za wychowawczynią Anki. Gdy zbliżył się do miejsca, gdzie siedzieli, zrozumiał, po co kobieta wzięła ze sobą aż tyle jedzenia. Przy ich stoliku siedziała już nie tylko Modrzańska i czarnowłosa dziewczyna, ale też jakiś brunet, na oko w jego wieku, oraz niewysoka blondynka. Maciek postawił na blacie przy jedynym wolnym krześle otrzymaną kolację i spojrzał pytająco na opiekunkę. Ta zaś rzekła:
- To jest dwoje innych uczniów z mojej klasy. W piątki zawsze jadam z nimi i z Anią. Mam nadzieję, że ich obecność ci nie przeszkadza.
- Skądże znowu - zaprzeczył gorąco - ale czy nie powinienem się im przedstawić?
- Racja - powiedziała, i wyciągnęła obie ręce ku prawym dłoniom obojga nieznanych nastolatków, przekazując im krótki, identyczny komunikat. Wstali więc, i, kierowani przez wychowawczynię, zwrócili się w stronę Maćka. Następnie kobieta pchnęła lekko łokieć bruneta, który wyciągnął ku gościowi swoją prawicę. Po wymianie uścisków dłoni nieznany młodzieniec przedstawił się gościowi w podobny sposób, w jaki wcześniej zrobiła to Anka:
- Cześć. Jestem Darek, pierwsza liceum.
- Maciek, druga liceum. Miło cię poznać.
Gdy przyszła kolej na przywitanie się z blondynką, ta, kreśląc bardzo powoli słowa na jego dłoni, powiedziała:
- Witaj, jestem Magda, jestem z pierwszej liceum.
- Hej. Jestem Maciek, skończyłem w tym roku drugą klasę liceum. Miło mi cię poznać.
Po tych cokolwiek schematycznych wzajemnych prezentacjach każdy z wychowanków Modrzańskiej wymienił z nią kilka słów, a następnie wszyscy zabrali się do jedzenia. Spoglądając na siedzących dookoła stołu nastolatków ich gość mógł przekonać się, że spożywanie posiłków również nie sprawiało głuchoniewidomym problemów. Jakoś przywykł też nieco do tego środowiska, w którym zaczął się nagle obracać. Przestały go dziwić niewidzące spojrzenia młodych ludzi, przemierzających wolno korytarze ośrodka, wspomagając się przy tym laskami. Nie zwracał już też uwagi na panującą w tym miejscu niezmąconą niemal ciszę. Ta zresztą była teraz zakłócana przez szczęk sztućców oraz szmer rozmów prowadzonych pomiędzy pracownikami ośrodka a znającymi mowę uczniami, którzy odpowiadali na głos na ich dotykowe komunikaty, jak również przez ciche pogaduszki rozprawiających ze sobą opiekunów, opiekunek i innych członków personelu. Towarzyszący Maćkowi od miesiąca niepokój związany z jego niejasnymi przemyśleniami dotyczącymi ludzi pozbawionych jednocześnie wzroku i słuchu rozwiał się prawie całkowicie, gdyż przekonał się, jak paradoksalnie normalne może być ich życie na tak wielu płaszczyznach, na których, jak dotąd uważał, posiadanie tych dwóch podstawowych zmysłów było więcej niż koniecznością. Choć nadal ten świat, w którym istniał wyłącznie dotyk, węch i smak, był mu ekstremalnie obcy, cieszył się z tego, że stał się tamtego dnia przynajmniej odrobinę bardziej znajomy, podobnie jak ciemnowłosa dziewczyna, o której myślał tak intensywnie od momentu ich spotkania na zawodach, a którą w końcu miał okazję poznać osobiście.
Po skończonej kolacji Maciek wraz z panią Agatą odnieśli naczynia do tego samego okienka, z którego wcześniej wydano im jedzenie, a następnie wrócili do ich stolika. Poświęcając kilka chwil na rozmowę z każdym ze swych wychowanków, Modrzańska zapomniała na chwilę o gościu, który rozejrzał się uważnie w tym czasie po stołówce. Wielu opiekunów rozprawiało żywo ze swymi podopiecznymi, choć, oczywiście, odbywało się to w relacji jeden nadawca - jeden odbiorca. Starali się więc co kilka chwil zwracać się do innych dzieci siedzących wraz z nimi. Poza tym młodzi ludzie rozmawiali też między sobą, tak że cała sala, choć wyjątkowo cicha, wrzała wręcz od bezgłośnych dyskusji. Kiedy wychowawczyni Anki rozmawiała z towarzyszącą im blondynką, Maciek postanowił wykorzystać okazję i zagadał do czarnowłosej:
- Czyli Darek i Magda chodzą z tobą do jednej klasy?
Dziewczyna przytaknęła.
- Darek był nawet w naszej grupie na zawodach. Startował w... chyba w skoku w dal, o ile dobrze pamiętam. Ale nie przypominam sobie, by zajął wysokie miejsce. Jest ciekawą osobą, muszę przyznać. Natomiast Magda jest bardzo cicha. Rzadko kiedy z kimś rozmawia, i ma trochę problemów z nauką. Współczuję jej, ale nie potrafię jej pomóc. Pani Agata stara się, jak może, by stała się bardziej otwarta. Ale zdaję się, że niewiele to pomaga.
,,Czyli faktycznie niektórzy tutaj mają większe trudności ze swoją niepełnosprawnością, niż Anka" - pomyślał chłopak. Jemu też zrobiło się żal jasnowłosej dziewczyny, ale wiedział przecież, że znacznie więcej od wyjątkowo dobrze rozwiniętych pomimo swej głuchoślepoty nastolatków było takich, dla których przełamanie bariery zamykającej ich w ciemnym, pozbawionym wyrazu świecie stanowiło wyzwanie, z którym nie radzili sobie za dobrze.
- Chyba jednak wciąż ciężko mi przyzwyczaić się do ludzi z twoją przypadłością - przyznał. - Każdy zdaje się tu mieć zupełnie inny zestaw problemów, rozwijać się inaczej i w innym tempie. Ciężko mi to jakoś ogarnąć.
- To normalna reakcja - odrzekła z wyrazem spokoju na twarzy. - Nie musisz się tym przejmować. Może dorastanie z czymś takim nie jest najłatwiejsze, ale przecież wszyscy tu jakoś żyjemy, i nawet potrafimy pokonać widzących i słyszących w ich własnych zawodach - dorzuciła żartobliwie.
Maciek uśmiechnął się i stwierdził, że chyba miała rację. Choć uczucie smutku i współczucia wciąż czaiło się w jego sercu, gdy patrzył na otaczające go głuchoniewidome starsze i młodsze dzieci, to jednak powoli zaczynał w nim przeważać podziw wobec zdolności radzenia sobie z dnia na dzień, jaką przejawiały - jakiekolwiek by nie było tempo ich rozwoju. Bo sam fakt, że można jakoś żyć bez dwóch najważniejszych dla człowieka zmysłów, nadal jawił mu się jako cud, którego działanie stale obserwował, rozglądając się po stołówce wypełnionej pogrążonymi w błogiej sytości młodymi ludźmi, rozmawiającymi pomiędzy sobą lub z opiekunami, bądź też oddającymi się własnym rozmyślaniom. Jednej rzeczy był całkowicie pewien: fakt, że oni wszyscy byli tu teraz, funkcjonując normalnie, świadczył z całą mocą, że da się żyć bez wzroku i słuchu, nie rezygnując przy tym wcale z człowieczeństwa.
Po krótkiej wspinaczce schodami na najwyższe piętro budynku Anka skierowała się z trzymającym ją za rękę Maćkiem i idącą obok nich Magdą ku pokojom dziewcząt. Blondynka zatrzymała się pod drzwiami pokoju numer dziesięć i tam też się z nią pożegnali, życząc jej dobrej nocy, zanim poszli dalej. Gdy dotarli w końcu do sypialni czarnowłosej, dziewczyna wydobyła z kieszeni klucz, włożyła go do zamka (co uczyniła dopiero po chwili niezgrabnych poszukiwań, w czasie których wspomagała się palcem drugiej dłoni szukającym odpowiedniej szczeliny), a następnie przekręciła go i otworzyła drzwi. Zaprosiła gestem Maćka, by wszedł pierwszy, co chłopak uczynił posłusznie. Gdy oboje znaleźli się w środku ciemnego pomieszczenia, Anka jakby dopiero po chwili przypomniała sobie, że jej gość, w przeciwieństwie do niej, potrzebuje światła, by móc swobodnie poruszać się po pokoju. Podeszła więc prędko do ściany i, nacisnąwszy znajdujący się na niej przełącznik, zapaliła wiszącą u sufitu lampę, której żarówka o małej mocy dawała mdły blask, rozświetlający jednak wnętrze dostatecznie dobrze, by nastolatek mógł czuć się komfortowo.
Korzystając z okazji Maciek rozejrzał się po pokoju dokładniej, niż gdy miał ku temu okazję po południu. Przyglądał się po kolei poukładanym równo na półkach książkom, szafie na ubrania, komodzie z leżącymi na jej wierzchu przedmiotami, biurku, ustawionym przy nim krześle, oraz łóżku stojącemu pod oknem. Niecodzienny dla chłopaka porządek, jaki tu panował, sprawił, że postanowił spytać o niego Ankę, która w międzyczasie usadowiła się na posłaniu, najwyraźniej czekając, aż jej gość skończy badać szczegółowo sypialnię.
- Wszystko jest tu tak porządnie ułożone. Nie wyobrażam sobie, bym mógł tak kiedykolwiek posprzątać u siebie.
- Zdaje mi się, że mój pedantyzm jest raczej wymogiem, niż cechą - stwierdziła dziewczyna. - Gdybym miała swoje rzeczy porozrzucane po całym pokoju, w życiu bym ich nie znalazła, a nie lubię się też potykać o graty stojące na środku podłogi.
Po raz kolejny jej słowa wprawiły go w lekką zadumę. Rzeczywiście, dla ludzi, których zdolność orientacji przestrzennej nie opierała się na wzroku, rozsądne rozmieszczenie przedmiotów otaczających ich w miejscu zamieszkania musiało być naprawdę ważne. Ponadto bałaganiarstwo nie tylko mogło im utrudnić życie, ale również zmienić je w koszmar codziennego odszukiwania porzuconego w losowych miejscach dobytku.
- Masz rację - przyznał w końcu. - Wybacz, jeśli cię tym uraziłem.
- Skąd - zaprzeczyła. - Wiem, że nadmierna dbałość o porządek jest często uważana za dziwactwo. Jednak, jak mówiłam, u nas jest to raczej norma. Nie masz czysto - musisz się męczyć z szukaniem tego, czego potrzebujesz pośród otaczającego cię bałaganu. A to zajmowałoby zbyt wiele czasu. Lepiej mieć wszystko poukładane w konkretnych miejscach.
- Widzę, że masz tu sporo książek - rzekł po chwili, chcąc zmienić temat. - Dużo z nich jest naukowych?
- Sporo - przyznała. - Jednak bardzo lubię też fantastykę, mam nawet małą kolekcję na półce po lewej. Na tej z prawej trzymam głównie podręczniki i encyklopedie.
- To wszystko twoje, czy masz tu jakieś wypożyczone z biblioteki?
- Tylko tą, co czytałam dzisiaj - wskazała w stronę biurka, a przynajmniej - w punkt znajdujący się nad nim. Wciąż leżało tam opasłe tomisko, którego lekturę przerwało jej wcześniej przybycie Maćka.
- A co to za książka?
- ,,Lalka" Prusa - odpowiedziała.
- Lektura szkolna? - Chłopak skrzywił się, choć, oczywiście, dziewczyna nie mogła tego widzieć.
- Pani Agata powiedziała, że powinnam ją przeczytać. Muszę przyznać, że całkiem mi się podoba. Jest ciekawa.
- Nie wiem, nie czytałem - przyznał, choć pamiętał, że omawiali ją przecież w minionym roku szkolnym.
- Powinieneś zacząć - zachęciła go. - Literatura minionych epok wcale nie jest taka zła. Choć osobiście nie przepadam za Mickiewiczem. Za to lubię dramaty Słowackiego. Bardzo dobrze się je czyta.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę na ten temat, zahaczając również o gusta Maćka, który przyznał, że nie czytuje zbyt wiele, co wywołało z kolei niesmak Anki. Poleciła mu więc kilka ulubionych tytułów i zobligowała do przeczytania ich, na co chłopak przystał w końcu, pomimo pewnego oporu. Wkrótce jednak temat ich rozmowy zmienił się znowu:
- Wychowawczyni mówiła, żebym opowiedziała ci o codziennym życiu tutaj. Ale szczerze mówiąc, ogranicza się ono do wypełniania zwykłej, codziennej rutyny. Nie wiem, czego konkretnie chciałbyś się dowiedzieć.
- Zastanawiam się... czy, kiedy nie ma szkoły, kolejne dni różnią się czymś od poprzednich? Macie jakieś zajęcia w wakacje?
- Ćwiczenia komunikacyjne odbywają się przez cały rok - odpowiedziała. - Zależnie od grupy wiekowej, są albo od poniedziałku do piątku, albo od wtorku do czwartku. Niektórzy z nas nie potrzebują ich tak dużo, więc poniedziałki i piątki przeznaczone są głównie na zajęcia dodatkowe dla chętnych. Oczywiście w trakcie roku szkolnego rozkład ten jest nieco inny. Przez pierwsze pięć dni tygodnia mamy lekcje w szkole, a w weekendy - ćwiczenia z komunikacji. Dodatkowe zajęcia są wtedy zwykle prowadzone popołudniami, oprócz sobót i niedziel. Do tego niektórzy trenują sporty, ale każdy ma swój własny program treningowy. Ja na przykład biegam w poniedziałki, środy i piątki, choć przez zawodami zdarzało się też zarwać niedzielne wieczory. Poza tym dwa ostatnie dni tygodnia są tradycyjnie dniami odwiedzin. Przyjeżdżają do nas rodzice i rodziny... - urwała, jakby zmieszana, jednak po chwili podjęła znów, choć z nutką niepewności wymalowanej na jej twarzy: - To znaczy: do większości z nas.
- Faktycznie, mówiłaś przecież wcześniej, że jutro przyjeżdżają twoi rodzice, prawda? - spytał Maciek, nie zdając sobie sprawy, że najwyraźniej dla Anki jest to niewygodny temat.
- Tak - odrzekła krótko, po czym zaczęła mówić o czymś zupełnie innym. - Każdy dzień musi mieć przynajmniej odrobinę inny harmonogram od pozostałych, głównie po to, by zachować poczucie czasu. Prawdę mówiąc nazwy dni tygodnia czy też godziny są dla mnie trochę abstrakcyjne, dlatego kojarzę je raczej z czynnościami, które mam na ten czas zaplanowane. Tak więc śniadania są zawsze o siódmej trzydzieści, szkoła zaczyna się o ósmej, a gdy jej nie ma - mamy przewidziane inne aktywności. Jest też, oczywiście, czas wolny. Obiady mamy o trzeciej, chociaż zawsze można poprosić o coś na drugie śniadanie w stołówce. Kolacje są o dwudziestej, spać idziemy zwykle koło dwudziestej drugiej. Takie szczegółowe rozplanowanie jest konieczne, jeśli nie chcemy się pogubić w tym, jaka jest akurat pora dnia. Dlatego też każda rozbieżność jest czymś wyjątkowym. Na zawodach świetnie się bawiłam, ale wciąż nie mogło mnie opuścić takie dziwne uczucie niepewności co do aktualnego czasu. To było trochę rozpraszające.
- A jak wyglądają wasze wzajemne relacje? - zapytał. - Znaczy, pomiędzy tutejszymi dzieciakami? Masz chyba znajomych, przyjaciół?
- Owszem - przyznała. - Znamy się tu wszyscy, choć nie ze wszystkimi rozmawiam tak często, jak z innymi. Mam parę fajnych koleżanek z klasy, chłopcy też są w sumie dość mili. Kontakt z maluchami zwykle ogranicza się do pomocy im w założeniu butów czy zaprowadzenia do konkretnych miejsc, jeśli są nowe. Zresztą, zwykle nie są zbyt rozmowne. To w większości przypadków przychodzi dopiero z wiekiem. Chociaż niektórzy, tak jak Magda, nigdy z tego nie wyrastają tak do końca... - znów jakby posmutniała, więc Maciek ponownie zmienił temat.
- Czy macie tu dużo gości? Zakładam, że nie jestem pierwszym, który tu przyjechał zobaczyć, jak się żyje w takich ośrodkach.
- Od czasu do czasu przychodzą wycieczki z krakowskich szkół. Pokazujemy im wtedy wszystko mniej więcej w taki sposób, jak ja wcześniej oprowadzałam ciebie, może tylko mniej szczegółowo. Czasem zajmuje się tym tylko któraś z naszych nauczycielek bądź opiekunek, jednak bywa też, że im towarzyszę, zwłaszcza gdy przychodzą niesłyszący. Wtedy nawet nie potrzeba tłumaczyć im moich słów, bo mogę się z nimi porozumiewać na migi. Oczywiście, pytania zadają mi poprzez alfabet dotykowy.
- Spośród tutejszych uczniów tylko ty oprowadzasz te wycieczki?
- Nie zawsze, choć zazwyczaj na to wychodzi. Nie wszyscy znają u nas język migowy, który jest najwygodniejszy w takich sytuacjach, bo nie trzeba wciąż utrzymywać kontaktu fizycznego, by coś komuś powiedzieć.
- Lubisz, gdy do was przyjeżdżają takie szkolne grupy?
- Raczej wolę pojedynczych gości. Kiedy mam do czynienia z większą liczbą ludzi, nie mogę bezpośrednio nawiązać kontaktu z każdym z nich, gdy opowiadam o naszym ośrodku. Ale jak przychodzi jedna lub dwie osoby, jest mi znacznie łatwiej. Wtedy naprawdę sprawia mi przyjemność, że mogę im pomóc lepiej nas poznać.
Rzuciła mu delikatny uśmiech, jakby chcąc podkreślić swoje słowa. Maciek odwzajemnił go odruchowo, znów zapominając, jak bardzo było to pozbawione sensu, jednak już się tym nie przejmował. Gawędzili ze sobą jeszcze jakiś czas, a gdy chłopak zerknął na swój zegarek i zobaczył, że powoli zbliża się godzina dziesiąta, rzekł:
- Powinienem już chyba iść, zaczyna się robić późno.
- A która jest?
- Dochodzi dwudziesta druga. Zdaje się, że miałaś męczący dzień, ja sam zresztą chętnie bym się położył spać.
- W takim razie dobrej nocy. Nie zapomnij wstać na śniadanie o siódmej trzydzieści. Spotkamy się jutro na stołówce.
- Miłych snów - rzucił na pożegnanie, zastanawiając się, czy było to najlepsze życzenie. Nie zrobiło chyba jednak złego wrażenia na dziewczynie, więc uścisnął jej wyciągniętą na pożegnanie rękę i skierował się ku drzwiom na korytarz, a gdy zamknęły się za nim, ruszył na parter, gdzie miał przygotowany do swej dyspozycji pokój gościnny.
Plecak, który zostawił tam wcześniej przy pościelonym teraz łóżku, czekał na niego w tym samym miejscu, w którym go położył. Maciek wydobył z niego piżamę, przebrał się szybko i wskoczył na posłanie, nie przykrywając nóg kołdrą z powodu panującego w pomieszczeniu ciepła. Splótł ze sobą dłonie i podłożył je pod głowę, oddając się rozmyślaniom na temat przeżytych tamtego dnia wydarzeń. Przeżywał wciąż na nowo przybycie do placówki dla głuchoniewidomych dzieci i młodzieży, rozmowę odbytą z panią Modrzańską, nawiązanie znajomości z Anką, wspólny trening, zwiedzanie ośrodka, kolację oraz świeżą jeszcze w jego pamięci rozmowę odbytą z czarnowłosą w jej pokoju. Nie spodziewał się, że tak łatwo uda im się zbliżyć do siebie na tyle, by już pierwszego dnia móc prowadzić tak szczere oraz pełne wzajemnej życzliwości i sympatii rozmowy. Żałował tylko, że następnego dnia będzie musiał wrócić do domu, postanowił jednak chwilowo nie zaprzątać tym sobie głowy i skupić się raczej na perspektywie wspólnie spędzonego z ciemnowłosą dziewczyną poranka. Zastanawiając się, co czeka go następnego dnia, westchnął lekko, nastawił w komórce budzik na siódmą piętnaście i zgasił stojącą na nocnym stoliku, rozświetlającą wnętrze pomieszczenia lampkę. Następnie okrył się kołdrą i przewrócił się na prawy bok, przez następne pół godziny próbując bezskutecznie zasnąć.
Dźwięk rozbrzmiewający z telefonu rozbrzmiał punktualnie, wyrywając Maćka z urwanego w połowie snu. Mamrocząc pod nosem, sięgnął ręką, by go wyłączyć, a gdy to uczynił, ziewnął mocno i rozejrzał się po oświetlonym przez promienie słoneczne pokoju. Próbując się rozbudzić, chłopak potarł dłońmi twarz w nadziei, że odegna to choć trochę niewyspanie. W końcu wstał, założył wyciągniętą z plecaka świeżą bieliznę, dżinsy oraz schowaną na dnie tornistra czerwoną koszulkę, i wyszedł na korytarz, kierując się ku stołówce. Napotykając po drodze zdążających w tą samą stronę opiekunów, witających go serdecznie, oraz idących powoli, wspomagających się białymi laskami młodych ludzi, dotarł w końcu na miejsce i zaczął szukać wzrokiem Anki. Odnalazł ją siedzącą przy stoliku w rogu sali wraz z dwoma innymi dziewczynami oraz jakąś nieznaną chłopcu kobietą. Gdy podszedł bliżej, ta ostatnia wstała i, uśmiechając się grzecznie, przywitała go:
- Ty pewnie jesteś Maciek? Bardzo mi miło. Barbara Stasiewicz, pracuję tu jako psycholog.
Młodzieniec również wymienił wyrazy uprzejmego powitania, ściskając przy tym wyciągniętą ku niemu dłoń. Następnie został zapoznany z koleżankami czarnowłosej: wysoką szatynką imieniem Olga oraz rudą dziewczyną, która przedstawiła się jako Anna. Powiedział też ,,dzień dobry" tej Annie, którą poznał poprzedniego dnia. Gdy już wszyscy przy stole byli świadomi jego obecności, razem z panią Barbarą udał się do okienka po odebranie posiłków. Śniadanie przebiegało podobnie, jak kolacja - wszyscy jedli w skupieniu, zaś po kilkunastu minutach stołówka zaczęła się stopniowo wypełniać szmerem rozmów prowadzonych po cichu przez dorosłych, a ich wychowankowie zaczęli się z kolei oddawać bezgłośnym konwersacjom ze swoimi sąsiadami. Maciek wymienił parę słów ze świeżo poznanymi nastolatkami, opowiadając im, skąd przyjechał, ile ma lat i tak dalej. W końcu zwrócił się do czarnowłosej Anki:
- Jakie masz plany po śniadaniu?
Dziewczyna zastanowiła się.
- Nie pokazałam ci jeszcze terenu dookoła ośrodka. Chcesz potem wyjść ze mną na pole?
- Chętnie - zgodził się szybko. - Widziałem, że macie tu bardzo ładne trawniki. Latem musi być fajnie na nich leżeć i odpoczywać.
- Można stracić poczucie czasu, gdy leży się na nich za długo - odrzekła z uśmiechem. - Ale możemy się tam wybrać i trochę pospacerować.
Po skończonym posiłku rozeszli się więc na chwilę - Anka do swojej sypialni, a Maciek do pokoju gościnnego, gdzie w plecaku miał schowane mydło, szczoteczkę i pastę do zębów, jak również ręcznik. Po szybkim myciu zostawił swoje rzeczy w przeznaczonej dla niego sypialni i udał się w kierunku wyjścia. Spotkał nastolatkę w holu, ubraną w krótkie spodenki beżowego koloru oraz lekką, zieloną bluzkę. Na bosych stopach nosiła zaś brązowe sandały. Gdy zakomunikował jej, że jest gotowy, wzięła go za rękę i, stukając przed sobą białą laską, wyszła na zewnątrz za przytrzymującym dla niej drzwi Maćkiem.
Słońce świeciło jasno na bezchmurnym niebie, przygrzewając raźno. Dziewczyna poprowadziła gościa przez zielony trawnik ku tylnej części terenów placówki. Było tam coś w rodzaju małego parku, na który składał się kawałek terenu luźno obsadzonego drzewami, pomiędzy którymi ciągnęła się wydeptana w trawie ścieżka. Przy niej zaś co kilkanaście metrów umiejscowione były ławki podobne do tych, które chłopak widział przy froncie budynku. Nieopodal widać było plac zabaw, na którym bawiło się kilkoro maluchów, pilnowanych przez dwie obserwujące je uważnie kobiety. Dalej zaś mieściła się duża sala gimnastyczna, połączona krótkim, niskim korytarzem z parterem głównej części placówki. Anka skierowała się w stronę drzew i, wymacawszy laską jedno z nich, usiadła pod jego pniem. Maciek uczynił to samo, sadowiąc się obok niej.
- Widzisz tamtą wystającą konstrukcję? - wskazała mniej więcej w stronę hali sportowej. - Wnętrze nie różni się podobno od innych tego typu rzeczy. Mamy tam duży parkiet, na którym zwykle prowadzone są lekcje WF-u. Czasem odbywają się też tańce, chociaż rzadko, bo mamy salę taneczną na górze. - Zamilkła na chwilę, by spytać w końcu, z pewnym entuzjazmem, jakby chciała to zrobić od dawna:
- A jak to wygląda w normalnej szkole?
- Ale co? - Maciek nie zrozumiał pytania.
- Wszystko. Lekcje, przerwy, zajęcia sportowe. Nie wiem nawet, jak żyją pełnosprawne dzieci, i jak wygląda życie w ich środowisku. Nikt nigdy mi o tym nie opowiadał - dokończyła ze smutkiem na twarzy.
Czując, że powinien się zrewanżować za to wszystko, co dla niego zrobiła, chłopak zastanowił się i po chwili zaczął kreślić na jej dłoni słowa opisujące jego codzienność. Choć były to rzeczy najzupełniej normalne dla każdego typowego nastolatka, ona jednak chłonęła je jako coś nowego i ciekawego. Opisy lekcji, wygłupów uskutecznianych przez uczniów podczas zajęć, chwil błogiego nieróbstwa na przerwach, spędzanych na dziedzińcu lub, w przypadku złej pogody, na wałęsaniu się tam i z powrotem po szkole, metod ściągania na sprawdzianach i radzenia sobie z nudą w klasie... To wszystko zdawało się niezwykle pasjonować Ankę, nieznającą tego kolorowego, głośnego świata, w którym Maciek obracał się na co dzień. Przekazywanie jej tego wszystkiego było bardzo żmudnym zajęciem, podobnie męczące musiało być dla niej odbieranie jego słów, jednak mimo wszystko oboje bardzo wciągnęli się w rozmowę. Gdy zadawała mu pytania, on udzielał na nie odpowiedzi dopiero po kilku sekundach namysłu. Starał się używać jak najbardziej zwięzłych zwrotów, przekazując nimi jednocześnie jak najwięcej informacji. Choć nie uważał tego, co jej mówił, za ciekawe, widział, jak czarnowłosa jest zaintrygowana opisami najzwyklejszego ludzkiego życia, jakie może istnieć, i nie szczędził jej szczegółów dotyczących normalnej szkoły, która dla niego była szarą codziennością, a dla niej - odległą, nieosiągalną rzeczywistością.
Kiedy skończył, siedziała przez chwilę nieruchomo, odchyliwszy głowę do tyłu tak, że promienie słońca padały prosto na jej oblicze. Lekki wietrzyk muskał jej włosy, a gdy przymknęła oczy, Maciek raz jeszcze zwrócił uwagę na jej niesamowitą urodę, potęgowaną wówczas dodatkowo przez otaczającą ich zieleń trawy i drzew, na tle których Anka wyglądała jak odpoczywająca bogini, skąpana w świetle gorącego przedpołudnia. Choć trwało to zaledwie chwilę, siedzący obok niej chłopak czuł, jakby ten moment miał ciągnąć się wiecznie. Mógł w nieskończoność patrzeć na jej spokojną, uśmiechniętą delikatnie twarz, zastygłą w wyrazie cudownego rozmarzenia.
- Musisz mieć ciekawe życie - stwierdziła w końcu, gdy znów odwróciła się w jego stronę, i zaczęła ponownie kreślić słowa na jego dłoni.
Przez grzeczność nie zaprzeczył. Wiedział bowiem, że choć on sam określiłby je jako zwyczajne do bólu, to jednak, mając możliwość odbierania bodźców z otaczającej go rzeczywistości za pomocą tych zmysłów, których ona nawet nie zna, nie mógł nawet porównywać go z jej ciemnym i cichym światem, na który była skazana już od momentu narodzin. Poklepał ją więc po dłoni, nie bardzo wiedząc, co ma odpowiedzieć, i razem z nią milczał jeszcze dobre kilkanaście minut, nim postanowili wrócić do ośrodka.
Chcąc w jakiś sposób wypełnić czas, który pozostał im do czasu przybycia rodziców Anki, postanowili zagrać ze sobą w warcaby. Na pierwszy rzut oka pionki nie różniły się niczym od tych, jakie Maciek widywał wcześniej, jednak szybko przekonał się, że powierzchnia krążków białych była inna w dotyku od czarnych. Po rozstawieniu ich na planszy zaczęli więc rozgrywkę. Chłopak sygnalizował jej lekkimi szturchnięciami koniec swoich ruchów, po czym czarnowłosa przeznaczała chwilę na zbadanie dłonią, gdzie i który pionek został przez niego przesunięty. Było to i tak szybsze, niż gdyby jej za każdym razem o tym mówił, i znacznie bardziej taktowne, niż podsuwanie jej ręki na pola, które okupował umieszczony tam przez nastolatka kawałek plastiku. Gra odbywała się w pokoju dziewczyny, która posiadała własny zestaw do warcabów, choć na dole w świetlicy znajdował się podobny. Z jakiegoś powodu nie chciała tam jednak przebywać, Maciek zaś nie miał zamiaru pytać o powód.
Kolejne rozgrywki przemijały im szybko, aż w końcu jedna z nich została przerwana przez wchodzącą do pokoju panią Modrzańską.
- Dzień dobry - powiedziała, widząc młodzieńca.
- Dzień dobry - odrzekł chłopak i zakomunikował Ance, że właśnie przyszła jej wychowawczyni. Czarnowłosa wstała więc i wyciągnęła rękę do zbliżającej się kobiety, która, pochwyciwszy ją, szybko przekazała coś głuchoniewidomej alfabetem Lorma. Dziwny grymas przebiegł po twarzy dziewczyny, która nie odpowiedziała jednak niczego pani Agacie. Ta zaś rzuciła w stronę Maćka:
- Obawiam się, że Ania musi cię pożegnać. Właśnie przyszli jej rodzice i chcieliby spędzić z nią trochę czasu sam na sam.
- Oczywiście - rzucił chłopak i ujął lekko dłoń czarnowłosej, zwisającą swobodnie u jej boku.
- Będę się zbierał - wypisał palcem na ręce nastolatki. - Nie będę ci przeszkadzał podczas wizyty rodziców.
- Rozumiem - odrzekła, a z jej postawy i flegmatycznych ruchów emanował dziwny smutek. - Miło było cię poznać.
- Mi ciebie również - powiedział, a następnie wyszedł wraz z obiema kobietami, które, jak poinformowała go starsza z nich, szły na dół przywitać mamę i tatę dziewczyny. Dodała też tonem wyjaśnienia (sprawiając przy tym jednak wrażenie, jakby nie wiedziała, czy jej wypada), że z jakiegoś powodu jej podopieczna nie lubi przyjmować ich w swoim pokoju.
Gdy wszyscy troje zeszli na parter, Maciek pożegnał się z jego towarzyszkami i udał się do pokoju gościnnego, by zabrać stamtąd swoje rzeczy. Zapakował do plecaka rzucone na stolik przybory do mycia, sprawdził raz jeszcze, czy niczego nie zostawił, a następnie wyszedł na korytarz i skierował się ku wyjściu z budynku.
Był już w holu i miał właśnie powiedzieć ,,do widzenia" pani recepcjonistce, kiedy nagle usłyszał dziwny krzyk dobiegający ze strony świetlicy. Zaintrygowany, poszedł tam sprawdzić, kto może robić tyle niepokojącego hałasu w ośrodku tego rodzaju.
Wkrótce stanął u progu sali, w której przebywało kilkoro zdających się nie zauważać niczego dzieci, i schował się za wejściem, tak, by nie można go było dostrzec z wnętrza pomieszczenia, na środku którego zauważył odwróconą do niego plecami parę. Za nią zaś stała bardzo wzburzona Anka i mocno zmieszana pani Modrzańska. Nieznany mężczyzna, choć Maciek nie mógł dostrzec wyrazu jego twarzy, również był wyraźnie zakłopotany, natomiast towarzysząca mu kobieta kucnęła przed czarnowłosą i ujęła delikatnie jej dłoń, próbując zapewne coś powiedzieć. Tamta jednak wyrwała swą rękę z lekkiego uścisku i zaczęła gestykulować żywo w języku migowym, wydając znowu usłyszany wcześniej przez chłopaka histeryczny, płaczliwy ryk. Jej twarz, cała zaczerwieniona, zaczęła po chwili moknąć od spływających z jej niewidzących oczu łez, towarzyszących artykułowanym przez ruchy dłoni słowom. Wyglądało to tak, jakby pokłóciła się ze swymi rodzicami i w tej chwili starała się wykrzyczeć bezgłośnie to, co miała do powiedzenia, odmawiając jednocześnie kontaktu fizycznego, by odciąć możliwość odebrania zwrotnego przekazu. Choć cała scena nie zwracała na siebie zbyt dużej uwagi (obserwowało ich zaledwie kilku opiekunów pilnujących przebywające w świetlicy dzieci), to dziwaczne zachowanie Anki oraz jej sprzeczka ze stojącymi przed nią ludźmi wydawały się być na tle panującego w ośrodku spokoju i ciszy karczemną awanturą. Gwałtowność pełnych złości i rozpaczy gestów nastolatki kontrastowała w straszny sposób z jej zwyczajną pogodą ducha, spokojem i opanowaniem. Sprawiała niemal wrażenie, jakby nie była tą samą dziewczyną, z którą Maciek miał przez niecałą dobę tyle miłych, wspólnie spędzonych chwil. Stał więc na progu sali, w której odbywała się kłótnia, nie dbając dłużej nawet o to, by go nie zauważono. W końcu spostrzegła go więc pani Agata, na której twarzy malowała się mieszanina niepokoju, zmęczenia oraz zrezygnowania. Kobieta dała sygnał którejś ze stojących nieopodal opiekunek, by zajęła się Anką, a sama skierowała się w stronę chłopaka, jakby zapanowała pomiędzy nimi milcząca zgoda, iż powinno się mu wyjaśnić całą sytuację.
Siedząc w pustym przedziale pociągu Maciek patrzył przez okno na przesuwający się w oddali las. Oparł głowę o zimną szybę, rozmyślając smutno o końcowych chwilach spędzonych w ośrodku.
Raz po raz przypominał sobie ostatnią rozmowę z Modrzańską, która odbyła się w tym samym pokoju, w którym spotkali się po raz pierwszy. Dowiedział się od niej, że Anka, mając już i tak niezbyt dobre stosunki z rodzicami, którzy - jak sądziła dziewczyna - poświęcali jej za mało czasu, zareagowała tak gwałtownie na wieść o tym, że zamierzają się wyprowadzić za granicę, zostawiając córkę w Polsce. To redukowało bardzo małą i tak już liczbę odwiedzin, które jej składali w ciągu roku, praktycznie do zera.
- Tak naprawdę Ania czuje się bardzo samotna - mówiła mu z wyrazem rezygnacji na twarzy. - Często nazywa mnie swoją jedyną, prawdziwą przyjaciółką. To bardzo pochlebcze, ale również niepokojące. Owszem, jej stosunki z innymi dziećmi są dobre, ale wydaje mi się, że nie znajduje wśród nich odpowiedniego dla siebie towarzystwa. Nasi pozostali wychowankowie nie są aż tak komunikatywni, jak ona, często mają problemy ze spowolnionym rozwojem psychicznym, nie są w stanie prowadzić z nią zbyt długich i złożonych rozmów, nawet w dobrze opanowanych przez nich formach komunikowania się. Więc w sytuacji, kiedy jedynymi znanymi jej - poza mną i innymi pracownikami ośrodka - ludźmi, z którymi mogłaby pogadać jak równa z równymi, są jej wiecznie zagonieni rodzice, czuje się naprawdę bardzo, bardzo samotna. Stara się tego nie okazywać i jakoś to sobie rekompensować przez ciągłą naukę nowych rzeczy, poprzez bieganie, a gdy nadarzy się okazja - oprowadzając szkolne wycieczki i innych gości po naszej placówce. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile radości sprawiłeś jej, przyjeżdżając tutaj, a pewnie ucieszyłaby się znacznie bardziej, gdyby wiedziała, że tak naprawdę zrobiłeś to przede wszystkim dla niej.
Gdy słuchał tych smutnych słów, Maciek doznawał coraz większego przygnębienia. Nie spodziewał się, że spośród tylu ludzkich, normalnych uczuć ta głuchoniewidoma dziewczyna przeżywa najwięcej właśnie tego najgorszego ze wszystkich: samotności. Na myśl, że jej pozbawiony obrazów i dźwięków świat jest pusty również w środku, a ona, opuszczona i zostawiona praktycznie samej sobie, nie może znaleźć nikogo, kogo mogłaby zaprosić do środka, spuścił głowę i zapatrzył się w podłogę. Gdyby nie jej niepełnosprawność, nie musiałaby wciąż przebywać w tamtym ośrodku, miałaby szansę poznać wielu ludzi i odnieść w życiu wiele sukcesów, nie tylko w szkole czy w karierze zawodowej, ale również prywatnych. Przecież jest taka towarzyska, miła, ciepła, otwarta i sympatyczna. Dlaczego nie może odnaleźć wśród rówieśników choćby jednego, prawdziwego przyjaciela?
Czuł, że to nie w porządku, że nie tak powinno wyglądać jej życie. Była w stanie pokonać tyle przeszkód, nauczyć się tak wielu rzeczy i osiągnąć naprawdę bardzo, bardzo wysoki poziom rozwoju, jak na kogoś z jej przypadłością. I gdy już sądził, że jest panią życia, radzącą sobie w nim lepiej bez wzroku i słuchu, niż wielu pełnosprawnych ludzi, okazało się, że nie mogła weń odnaleźć najważniejszego. Przecież to nie powinno być tak. Nie powinno.
Ale co on mógł z tym zrobić? Siedząc w sunącym w stronę jego rodzinnego miasta pociągu zamyślił się głęboko. Wiedział, że nie była mu obojętna, ba - darzył ją czymś więcej, niż zwykłym zainteresowaniem, teraz mógł to stwierdzić z pełną mocą. Może i nie było to wielkie uczucie, a raczej fascynacja połączona z przywiązaniem, ale sądził, że już to samo obliguje go do tego, by nie zostawiać jej samej.
Jednego był pewien: nie była to ostatnia wizyta, którą jej złożył.
Trzymając jego rękę tydzień później patrzyła na niego niewidzącym wzrokiem z wyrazem lekkiego niedowierzania na twarzy.
- Myślałam, że nie przyjedziesz już tu więcej, skoro zwiedziłeś ostatnim razem cały ośrodek.
- Postanowiłem, że odwiedzę cię jeszcze raz - przyznał bez ogródek, wykreślając sprawnie litery na jej dłoni. - Wiesz, zacząłem ostatnio uczyć się Lorma, by było nam w przyszłości łatwiej rozmawiać.
Spoglądając na nią nie odczuwał już żadnych wątpliwości. Mogła pomyśleć, że się nad nią lituje, bawi się z nią, stara się z niej zakpić w ten czy inny sposób swoją obecnością, ale on się tym nie przejmował. Pragnął móc znajdować się przy niej tak często, jak to tylko było możliwe. Był przekonany, że w wakacje nie będzie miał żadnych problemów z tym, by przyjeżdżać do Krakowa choćby w weekendy, sądził też, że podczas trwania roku szkolnego też nie powinien mieć z tym kłopotów. Wiedział jednak, że bez względu na wszystko musi ją wspierać choćby tym, że jest dla niej tu i teraz, że chce z nią rozmawiać, wspierać ją. Że chce być jej przyjacielem.
Nie był pewien, czy ją kocha, ale to nie liczyło się w tym momencie. Ta jedna głuchoniewidoma dziewczyna wzbudziła w nim więcej emocji, niż jakikolwiek inny człowiek w jego wcześniejszym życiu. Nie mógł przecież tak po prostu jej zignorować. Czuł, że to by było nie w porządku nie tylko wobec własnych uczuć, ale przede wszystkim wobec niej. Dlatego ujął znów jej prawą dłoń w swoją lewą, i, sunąc delikatnie opuszkiem wskazującego palca po miękkiej, delikatnej skórze dziewczyny, wykreślił na niej następujące pytanie:
- Pójdziemy razem pobiegać?
Anka wciąż wpatrywała się w jego twarz, nic oczywiście nie widząc. Zmarszczyła dziwnie brew, jakby zastanawiając się, czy jej gość mówi poważnie. Jednak nagle parsknęła śmiechem i odpowiedziała mu:
- Daj mi chwilę, tylko się przebiorę.
Gdy zamykała drzwi do swego pokoju, Maciek dojrzał na jej twarzy szeroki, pełen szczęścia uśmiech, który nieudolnie próbowała zamaskować. Westchnął z ulgą. Gdy tak stał i czekał, aż czarnowłosa dziewczyna będzie gotowa, nie wiedział, że z końca korytarza obserwuje go pani Agata. Zobaczywszy, jak Anka wychodzi z pokoju, przygotowana do treningu, zeszła szybko po schodach tak, by chłopak nie zauważył, że na niego patrzyła. Zaraz też odetchnęła lekko i uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, że jej wychowanka poczyniła właśnie pierwszy krok ku nawiązaniu nowej, wspaniałej przyjaźni.