Odp: [2.3] Starcie ze śmiercią
Odpowiedź #2 –
Nareszcie miał trochę spokoju i czasu dla siebie. Czego nie można było powiedzieć o funduszach. Nawet nie mógł powiedzieć, że portfel straszył pustką, gdyż nie miał nawet jego. Co najwyżej ta marna moneta, którą dostał z wielkiej łaski od tych skner. Za to było słońce. Spokój. Mógł bez pośpiechu opracowywać wyniki swoich ostatnich eksperymentów z czarnymi dziurami, i odzyskiwania z nich niewielkich przedmiotów...
...marnie to szło. O ile odzyskanie czegoś z gwiazdy za pomocą zmiany jej polarności jeszcze jakoś szło (Inna sprawa, że musiał za tym się zdrowo nabiegać) to jeżeli dziura znikała - przedmiot również. Nie miał pojęcia, czy znajdował się wtedy w innym wymiarze czy znikał. Jakby miał możliwość zbadania tego. Narzucała mu się na myśl technologia planetarium kapp, ale szczerze powątpiewał, by zaryzykowali. Na pewno nie za darmo.
Do Luny zdążył przywyknąć. Dała mu pretekst, by zająć się jego pracą od bardziej praktycznej strony. A i musiał przyznać, że czyjaś obecność w domku była całkiem miłą odmianą. Co do miłej odmiany...
...ech. Nie no. Musiał zarobić coś. Tak, bez niczego to nie wypada chyba. Odwiedzał ją co prawda co jakiś czas, zazwyczaj rano przed pracą by zamienić parę słów, a i czasem się pochwalić swoją pracą, a jak coś wspomniała o swojej to też posłuchał... pomijając fakt, że była na ten temat zazwyczaj dość dyskretna. No ale tak jakoś po ostatnim miał mieszane uczucia. Wyjaśnić w ten czy inny sposób.
Byłoby miło jakby, no... było miło. Tak. Chyba chciałby. Ale czy w ogóle...
Z jego chwilowej wyrwy w pracy wytrąciło go delikatne pukanie do drzwi. Od razu mu przyszło do głowy, kto to na pewno nie mógł być. Zamknął książkę, zamknął kałamarz, i zszedł na dół trzymając swoją laskę.
Tym razem był ubrany w coś innego - jego szata była czarna, z wyłączeniem krótkiej peleryny sięgającej mu do dołu łopatek, której wewnętrzna strona była ciemnoniebieska, i wypełniona konstelacyjnymi wzorkami. Sama narzutka zaczepiona była tak, że przy mocniejszym pociągnięciu z tyłu odczepiała się - zabezpieczenie na wypadek, gdyby miał wpaść w coś paskudnego. Jakby się zaklinował sam mógłby wtedy ją oderwać, a i na wzór jaszczurki - przy pochwyceniu sam by uciekł. Plus, na lewym rękawie miał ciemnoszary symbol księżyca, a na prawym słońca o barwie brudnozłotej. Rzucały się w oczy bo tak jak przy poprzedniej, stosunkowo szerokie. Na froncie natomiast - biała kamizelka-klapa, utrzymywana w stanie przylegania do ciała skórzanym, barwionym na czarno paskiem, do którego były przyczepione grimuary.
Śmieszna czapka na miejscu - w sumie drobna, spiczasta czapka zakrzywiająca się do tyłu, z białym paskiem. Rondo obecne. Buty niewyróżniające się.
W takim stroju zszedł na dół. Jak zwykle zachowując pewne mentalne środki ostrożności - przechodząc zerknął przez okno, kto stał pod drzwiami. Poza tym, zakładał ewentualność, że w razie konieczności obrony być gotowym na odepchnięcie napastnika falą uderzeniową. Ale to tylko wynikało z jego przewrażliwienia. Raczej nie chciałby bezpodstawnie kogoś pokrzywdzić zanim ten by cokolwiek powiedział, to też... nie no, przesadza.
Gdy wstępne oględziny wykazały, że RACZEJ mu nic nie grozi, otworzył drzwi...
-Witam, czym sobie zasłużyłem na tą wizytę?-Rzekł z z lekkim uśmiechem, opierając się na gałce.
...ale drugą rękę miał wolną.